Tego można się było spodziewać. W tym roku, czytająca w uroczo pobrzdąkujących świątecznymi marzeniami nadziejach Polaków telewizja, sprezentuje nam na Boże Narodzenie nieśmiertelny pochód św. Mikołajów.
Tradycja czy odgrzewane kotlety?
Czego się jednak nie robi dla wiernych telewidzów, którzy gotowi są wysłać setki listów do redakcji TV i składać petycje online, aby tylko ukochany „Kevin sam w domu” lub „Kevin w Nowym Yorku” połaskotał ich świąteczną euforię.
Nie wiem jak wy, ale ja już 6 grudnia obejrzałam w całości Kevina. Wcześniej też oglądałam kilka razy, ale nigdy od deski do deski. W każdym razie film znam już prawie na pamięć. 🙂
Boże narodzenie bez „Opowieści wigilijnej” to nie to samo – tak myśli wiele telewidzów. Niektórzy są baardzo kontra – ej, co to za odgrzewane kotlety!
Lubimy to co znane
A jednak… gdzieś między grudniową nostalgią za śniegiem, wigilijną niespodzianką, zakupowym szaleństwem, między słowami, na skraju myśli i na krawędziach dnia kryje się tęsknota za czymś co znane… Nie sądzicie?
Grudzień to magiczny miesiąc. Im bliżej daty 24, tym śmielej zbliża się nadzieja, która zaczyna mówić odważnym głosem, bo… czuje się bezpieczna. Dlaczego bezpieczna? Moim zdaniem to sprawka tradycji. Biały śnieg, wigilia, karp i barszczyk na stole, pasterka – bez tego nie ma świąt. My, ludzie ery telewizji, internetu i komórek dorzucamy do świątecznej tradycji jeszcze Kevina i innych bożonarodzeniowych znajomych. W końcu telewizor w święta jest w naszym domach jak członek rodziny. Jak pokazują badania Nielsen Audience Measurement, średnio każdy z nas spędził podczas świąt w 2010 r. aż 5 godzin i 46 minut. Badania te pokazują też, że na Kevina ma ochotę w święta 2011 aż 75% Polaków.
Lubimy jak na stołach są ulubione smakołyki i lubimy jak w telewizji są znane twarze. Choć oczywiście nie wszystkich to się dotyczy, bo ludzie są przecież różni.
„Oglądanie telewizji to jakby kolejny świąteczny zwyczaj, tak jak ubieranie choinki albo smażenie karpia. A my lubimy to, co znamy. Telewizor w okolicach Bożego Narodzenia pełni w naszych domach rolę tapety. Jest puszczony w tle i właściwie organizuje nam czas.” – zauważa medioznawca, prof. Wiesław Godzic, ze szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.
Pan Kleks jak Mikołaj
Oczywiście nie tylko w telewizji można znaleźć swoich dobrych znajomych. Niektórzy jeszcze przed świętami ściągają z sieci świąteczne historie filmowe. Ja np. kiedyś zrobiłam przedświąteczne zaopatrzenie (już w listopadzie!) w Królową Śniegu i… Akademię pana Kleksa. Choć panu Kleksowi do Mikołaja trochę daleko, to jednak z Kleksem na dysku poczułam się jakoś tak… świąteczno – euforycznie :), połaskotana za uchem niespodzianką. Może dlatego, że pana Kleksa znam z dzieciństwa.
Aha, dziwnym trafem wzięłam się ostatnio za czytanie „Morderstwo odbędzie się” Agaty Christie. Kilka lat temu niestety przeczytałam wszystkie książki tej autorki, ale mam nadzieję, że zapomniałam kto zabił. Uroczo staromodny Poirot – czyżby kolejny świąteczny znajomy? A może już się tendencyjnie zaplątałam?
Choć tak naprawdę w świątecznych propozycjach najbardziej lubię to, że dzieje się tam tyle magicznych rzeczy, w klimacie nadziei. Tak jak Maria urodziła syna poprzez niepokalane poczęcie, tak Kevin jakimś nadprzyrodzonym sprytem poradził sobie z bandytami, a pan Kleks umiał unosić się w powietrzu i przyrządzać potrawy z kolorowych szkiełek.
Gorzej tylko, jak Boże Narodzenie zaczniemy kojarzyć np. tylko z Kevinem.