Wyobrażasz sobie, aby twoją noc poślubną obserwowali… mama, tata, wujek i siostra?
Dzisiaj wydawać nam się to może co najmniej dziwne (a właściwie przerażające), ale kiedyś pokładziny, czyli publiczne konsumowanie małżeństwa było niczym dziwnym.
Zwyczaj ten wynikał z tego, że kiedyś akt małżeństwa traktowano jak transakcję. Warunkiem zawarcia małżeństwa było często dziewictwo panny młodej.
Ocena dziewictwa
Dlatego właśnie nie tylko publicznie konsumowano związek, ale też… oceniano go. W jaki sposób? Otóż przy małżeńskim łożu zbierała się rodzina. Panna młoda, ubrana przez druhnę w białą koszulkę wskakiwała do łóżka, w którym czekał już na nią ukochany, odbywała się defloracja, a potem… bardzo dokładne oględziny białej koszuli nocnej i prześcieradła. Doszukiwano się oczywiście na materiale śladów krwi. Dzisiaj chyba wszyscy wiedzą, że dziewczyna niekoniecznie musi krwawić podczas pierwszego stosunku. Ale kiedyś nie było to tak oczywiste. W związku z tym, jeśli odzienie nie było dostatecznie pokrwawione, mogło nawet dojść do zerwania ślubu. Często w takich wypadkach dochodziło do skłóceń rodzin państwa młodych. Czasem nawet demolowano dom weselny.
Jeśli z kolei oględziny odzieży usatysfakcjonowały ciekawską rodzinę, można było przystąpić do oczepin i innych obyczajów ślubnych.
Tak było aż do XIX wieku. Wówczas noc poślubna zaczęła nabierać nieco mniej publicznego charakteru. Przy małżeńskim łożu pozostawali tylko najbliżsi.
A co jeśli dziewczyna nie była dziewicą? Stosowano różne sztuczki. Na ratunek czasie przychodziły zioła, dzięki którym wywoływano krwotoki. Czasem wykorzystywano też krwawienie menstruacyjne.
Na szczęście owe czasy odeszły już w zapomnienie. Bo o ile dla chłopca nie było w tym może nic strasznego, dla dziewczyny z pewnością musiało być to niemal upokarzające. Aż trudno sobie wyobrazić, że takie czasy były jeszcze nie tak dawno.